"Jeśli otwierasz usta, słowa twoje winny być cenniejsze od milczenia"
przysłowie arabskie

sobota, 12 czerwca 2010

Wywiad z Polką na stałe mieszkającą w Libanie



...nie należę do osób, które robią coś na próbę …


Rozmowa z p. Danutą Wyzińską – El Khai



Jak to się stało, że dotarła Pani do Bejrutu?
- Jestem biologiem. Po skończeniu studiów na Uniwersytecie Warszawskim, pracowałam w szkole. W pewnym momencie , znudzona jednostajnością zajęcia rozpoczęłam studia doktoranckie. Po uzyskaniu doktoratu zostałam zaproszona przez CNRS na jeden rok Francji jako badacz. Mieszkałam w miasteczku akademickim w Paryżu w domach przeznaczonych dla doktorantów i pracowników naukowych. Mój przyszły mąż w tym samym czasie robił doktorat z dziennikarstwa i mieszkał w tym samym miejscu co ja. Tam się poznaliśmy. Wracałam do Polski już prawie zdecydowana na małżeństwo. W kraju oczekiwała na mnie nowa praca w Instytucie Sadownictwa i Kwiaciarstwa w Skierniewicach. Wybrałam kwiaciarstwo i pracowałam tam półtora roku. Do Libanu wyjechałam tuż przed Sylwestrem 1979 roku. W Polsce zawarłam ślub cywilny, a w Libanie kościelny - maronicki.
Przyjechałam z nastawieniem, że będę pracowała. Szkolnictwo mnie nie interesowało,myślałam o uniwersytecie – wykładach i zajęciach ze studentami. Trwała wojna. Sytuacja na uniwersytetach w Libanie była niezbyt ciekawa, brakowało pracowników naukowych. i to sprawiło, że mogłam zostać przyjęta jako pracownik dydaktyczny na Uniwersytet Libański. Czas pozostały do rozpoczęcia zajęć akademickich wykorzystałam na załatwienie wszystkich wymaganych formalności. Z Polski przywiozłam już z przetłumaczone i nostryfikowane dyplomy i moje prace naukowe.
Czy miała Pani obawy językowe?
- Nie miałam problemów i obaw z porozumieniem się w sprawach naukowo-dydaktycznych. Znałam język francuski. Podczas roku spędzonego we Francji codzienne kontakty zawodowe, seminaria i dyskusje na temat wyników prowadzonych badań pozwalały mi na swobodne rozmowy. Natomiast przyjacielskie kontakty z osobami pracującymi ze mną poprawiły bardzo płynność posługiwania się tym językiem w sytuacjach codziennych.
Większy problem miałam z tym, że ja kończyłam studia w Polsce i wszystko czego się nauczyłam było zapisane w mojej pamięci w języku polskim. Mogłam więc być doskonałą specjalistka, ale po polsku. Toteż kiedy rozpoczęłam pracę wykładowcy w Libanie musiałam całą moją wiedzę przełożyć na język francuski. Przez pierwsze trzy lata wykonałam ogromną i ciężką pracę tłumacza.
Grupa czwartego roku, z którą rozpoczynałam zajęcia specjalistyczne nie była duża. Utrzymuję z wszystkimi bardzo serdeczne kontakty do dnia dzisiejszego. Z szóstki studentów cztery osoby uzyskały stopień doktora. Dwoje z nich pracują na moim uniwersytecie, a z dwojgiem współpracujemy.
Czas wojny wspominam jako okres ogromnego zaangażowania w zdobywanie wiedzy i wielkiej pracowitości studentów.
Możliwości pracy naukowej były w Libanie ograniczone, ze względu na warunki wojenne. Jest rzeczą normalną, że brak energii elektrycznej uniemożliwiał prowadzenie doświadczeń przyrodniczych. Nie mogłam robić doświadczeń, ale mogłam być dobrym wykładowcą. Możliwość rozwoju i utrzymania wiedzy teoretycznej na wysokim poziomie ułatwiała lektura wyników najnowszych prac badawczych i osobiste kontakty.
Mimo wojny ludzie pracujący ze mną byli pełni zapału i entuzjazmu.

Jak Pani ocenia poziom uniwersytetów libańskich?
- Nie jestem zwolenniczką uczelni prywatnych. Są to często instytucje tylko „wydające” dyplomy ich ukończenia. W Libanie jest ich ok. czterdziestu. Oczywiście są różnice w poziomie nauczania na poszczególnych wydziałach , ale na pewno za dobre mogę uznać Uniwersytety : Libański, Amerykański, Św. Józefa, Kaslik, Balamand. Istnieje jednak dużo takich, które posiadają duże pieniądze, reklamę, a ich dyplomy, są moim zdaniem, mało wartościowe.

Czy współpracuje Pani z uczelniami polskimi?
- Mój wydział, który ukończyłam na UW, odwiedzam ilekroć jestem w Polsce i zapoznaję się na bieżąco z prowadzonymi tam badaniami. Ostatnio z kolegami , którzy zajmują się bursztynem libańskim nawiązaliśmy kontakt i za pośrednictwem Pana Ambasadora zaprosiliśmy trzy osoby zajmujące się tym zagadnieniem w Polsce. Przylatują one do Libanu zaraz po Świętach Wielkanocnych i spróbujemy podpisać umowę o współpracy miedzy Polską Akademią Nauk i Uniwersytetem Libańskim. W planach mamy ciekawsze nawet zagadnienie współpracy z Uniwersytetem Śląskim i Akademią Górniczo-Hutniczą, zajmującymi się rekultywacją terenów górniczych. W Libanie napotykamy podobne problemy na terenach po kamieniołomach. Jestem w komisji zajmującej się tymi sprawami i uważam, że taka współpraca będzie korzystna.

Chciałabym dowiedzieć się jak godziła Pani pracę z życiem rodzinnym?
- Dzieci pojawiły się szybki. Najstarszy syn Tanios o roku pobytu w Libanie, córka Krystyna 2 lata później, syn Bernard3 lata po niej. Rodziły się one w najgorszym okresie wojny. Były to lata trudne, ale miały też dobre strony. Pierwszy czterdziestodniowy urlop macierzyński dla mnie, właśnie z powodu wojny, przedłużył się do pół roku.
To, że pracowałam zawodowo wzbogaciło tylko moje dzieci i nic one nie straciły. Żyliśmy w podobnym rytmie. Jeśli działania wojenne powodowały przerwy w szkole to i na uczelni. Mogłam więc spędzać ten czas z nimi. Ja sama prowadziłam dom, tylko przez krótki okres choroby mojej i męża miałam panią do pomocy. Radziłam sobie różnie. Mąż rozumiał moją sytuację i w pełni akceptował. Najbliższa rodzina wiedziała, że czasem potrzebuję pomocy. Dzieci kobiet, podobnie jak ja, pracujących zawodowo, są na pewno bardziej samodzielne i niezależne.
Nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie pracować, że zostałabym w domu i zajmowała się wyłącznie dziećmi. Mam inny temperament, ale rozumiem, że są kobiety, którym to odpowiada. Ja wybrałam inny sposób na życie. Nie żałuję mojego wyboru drogi życiowej.

Dziękuję za rozmowę.  Anna Zaleska – Saleh

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz