"Jeśli otwierasz usta, słowa twoje winny być cenniejsze od milczenia"
przysłowie arabskie

piątek, 28 września 2012

Polski film o libańskich świętych


Na planie filmu w Libanie Fot. Archiwum
 "Kręciliśmy przez tydzień. Największym problemem technicznym była bariera językowa; przy wywiadach potrzebowałem szybkich tłumaczeń z arabskiego. Byliśmy w wielu miejscach, przeprowadziliśmy mnóstwo rozmów, m.in. z patriarchą Antiochii, który stał się przewodnikiem tego filmu. Pracowaliśmy po kilkanaście godzin dziennie. Wozili nas ojcowie maronici, "wspinaliśmy" się - na szczęście busem - krętymi drogami, wąwozami i zboczami, często we mgle, na wysokość 2 tys. metrów, do lasów cedrowych."

ROZMOWA z ks. JAROSŁAWEM CIELECKIM, dyrektorem agencji informacyjnej Vatican Service News - o filmie dla papieża. 
- Dlaczego polski ksiądz pracujący i mieszkający we Włoszech kręci film o libańskich świętych? I dlaczego - akurat teraz?
- Ten temat tkwił we mnie od kilku lat. Odkąd usłyszałem o libańskim świętym, ojcu Charbel, który w pewnym sensie jest odpowiednikiem europejskiego św. o. Pio, miałem zamiar nakręcić o nim film. Próbowałem przekazywać scenariusz w różne miejsca, ale wciąż nie mogłem znaleźć sponsorów. Pewnego razu rozmawiałem w Watykanie o moich planach z kardynałem Ivanem Diasem, b. prefektem do spraw ewangelizacji narodów, z którym od kilku miesięcy współpracuję i który stał się dla mnie duchowym przewodnikiem. Przyniósł on relikwie św. Charbela i modliliśmy się wspólnie. Mówił, że jeśli taka będzie wola Boża, to zrobię ten film. Ale z banku, do którego m.in. zwracałem się o sponsorowanie, przyszła negatywna odpowiedź. Posmutnieliśmy; widocznie nie ma takiej woli Bożej... Kilka dni później, gdy byłem na północy Włoch, gdzie przewodniczę wspólnocie, kardynał zadzwonił, bym natychmiast skontaktował się z jednym z ojców maronitów, o. Elja, z głównej postulacji świętych maronitów w Rzymie. Bardzo zainteresował się moim projektem, uznając, że byłby to wspaniały dar dla papieża. Uniwersytet w Bejrucie podjął się sfinansowania filmu. Ale w Libanie zbierały się jeszcze komisje, które miały podjąć ostateczną decyzję. Była już połowa lipca. Przed wyjazdem z Rzymu do Polski, odprawiając mszę św. przy grobie bł. Jana Pawła II, gorąco Go prosiłem, żeby sprawa się rozstrzygnęła. Dojechałem do Wadowic i gdy - jeśli tak można powiedzieć - zniecierpliwiony, że decyzji wciąż nie ma, odchodziłem od pomnika Jana Pawła II, dostałem wiadomość na "tak". Trzeba było się bardzo śpieszyć. Zaprosiłem do realizacji ekipę z Gdańska, dysponującą bardzo dobrym sprzętem i 21 lipca z Berlina polecieliśmy do Bejrutu.

- Jak długo trwały zdjęcia? Na jakie problemy napotykał Ksiądz jako reżyser?
- Kręciliśmy przez tydzień. Największym problemem technicznym była bariera językowa; przy wywiadach potrzebowałem szybkich tłumaczeń z arabskiego. Byliśmy w wielu miejscach, przeprowadziliśmy mnóstwo rozmów, m.in. z patriarchą Antiochii, który stał się przewodnikiem tego filmu. Pracowaliśmy po kilkanaście godzin dziennie. Wozili nas ojcowie maronici, "wspinaliśmy" się - na szczęście busem - krętymi drogami, wąwozami i zboczami, często we mgle, na wysokość 2 tys. metrów, do lasów cedrowych. Byliśmy też w klasztorze św. Franciszka, gdzie przez 45 dni przebywał Juliusz Słowacki. Ponieważ niektóre sceny są fabularyzowane, potrzebny był ktoś podobny do o. Charbel. Dowiedziałem się, że w górach mieszka 90-letni zakonnik, który wygląda prawie tak samo, ale nigdy nie pozwala się filmować. Pojechaliśmy tam i udało mi się namówić go do zagrania w filmie - dla Ojca Świętego. Najwięcej scen kręciliśmy w Annaya, gdzie żył św. Charbel i gdzie znajduje się jego grób. Przybywają tam rocznie 4 miliony pielgrzymów (czyli tylu, ile liczy ludność Libanu!). Zarejestrowanych cudów za jego wstawiennictwem jest już ponad 27 tysięcy.
 
- Kim był ojciec Charbel?
- Św. Charbel urodził się w 1828 roku w maronickiej wiosce. Mając 23 lata, wstąpił do zakonu, skończył studia teologiczne i filozoficzne, a po święceniach został wysłany do klasztoru maronitów w Annaya. Po 23 latach życia we wspólnocie zamieszkał w pustelni, na wysokości 1400 m n.p.m. Jego cela miała 6 m kw. Był w niej materac, stół, kamień służący za krzesło, lampa oliwna oraz książki do modlitwy. Jadał raz dziennie, proste potrawy, bez mięsa i owoców. Pił tylko wodę. Gdy zmarł w 1898 r., nad jego grobem zaczęło pulsować w nocy światło jaśniejsze niż dzienne. Gdy wydobyto i otwarto trumnę, okazało się, że ciało jest nienaruszone. W takim stanie pozostało aż do dnia beatyfikacji, tj. do 5 grudnia 1965 roku. Trumnę św. Charbela otwierano kilkakrotnie, ostatni raz na rok przed kanonizacją, która nastąpiła 9 października 1977 roku. Wtedy, po uniesieniu wieka, ukazały się kości koloru czerwonego. Kanonizacja nastąpiła po zatwierdzeniu cudu uzdrowienia kobiety chorej na raka. Należy zauważyć, że wśród wielu osób, które doznały cudu za wstawiennictwem św. Charbela, znajdują się prawosławni, muzułmanie, wyznawcy innych religii, jak również niewierzący.

- Czy rozmawiał Ksiądz z kimś, kto doznał uzdrowienia?
- Tak - z Nohat Al Hami, która przyjeżdża na grób św. Charbela 22. dnia każdego miesiąca. W 1993 roku doznała wylewu i paraliżu lewej strony ciała. Jej syn udał się do klasztoru w Annaya, by prosić św. Charbela o wstawiennictwo, a jedna z jej córek przyłożyła ziemię z grobu świętego do szyi matki. Nohat we śnie zobaczyła dwóch mnichów. Jednym z nich był ojciec Charbel. Zoperował ją. Jak mówi kobieta, ten sen był bardzo rzeczywisty. Kiedy się obudziła, siedziała na łóżku, tak jak widziała się we śnie, mogła normalnie ruszać lewym ramieniem i nogą. Kiedy podeszła do lustra, zobaczyła po dwóch stronach szyi 12-centymetrowe cięcia, z których wychodziła nić chirurgiczna. Św. Charbel przyszedł do niej we śnie po raz drugi. Powiedział: "Zostawiłem ci te cięcia na szyi z woli Bożej, aby wszyscy, którzy je będą widzieć, zwłaszcza ci, którzy są daleko od Boga i Kościoła, wrócili na drogę wiary. Proszę cię, abyś 22. każdego miesiąca, na pamiątkę twojego uzdrowienia, udawała się do pustelni i byś tam uczestniczyła w mszy świętej. Tam bowiem jestem zawsze obecny". Od tego dnia Nohat co miesiąc przybywa do pustelni i tam właśnie z nią rozmawiałem. Na jej szyi do dzisiaj widać czerwone blizny, które jednak już nie krwawią jak dawniej.

- Czy film będzie tylko o tym świętym?
- Przede wszystkim, ale będzie mówił również o trojgu innych znanych na całym świecie świętych. Są nimi św. Nimatulla, św. Rafqa oraz bł. Stefan. Przedstawi również sytuację Kościoła w Libanie.

- Liban kojarzy się nam z walkami, z brakiem stabilizacji i niebezpieczeństwem. Czy odczuwaliście to podczas pobytu w tym kraju?
- Widzieliśmy wprawdzie wojsko, fortyfikacje, ale nie było niebezpiecznych sytuacji. W oczy rzuca się duża dysproporcja między bogatymi a biednymi i wielka religijność. Mówił też o niej nuncjusz papieski, którego znam z Rzymu i który bardzo mnie wspierał, gdy uruchamiałem VSN. Spotkaliśmy się z nim w nuncjaturze, widziałem, że bardzo cieszy się z tego, co robimy. Filmem zainteresował się też ambasador Polski w Libanie, który obiecał nawet pomoc przy zorganizowaniu muzyki do niego. Jest to tym bardziej obiecujące, że dyrygentem Filharmonii w Bejrucie jest Polak.

- Kiedy papież odwiedzi Liban?
- Będzie tam od 14 do 16 września. Dla tamtejszych chrześcijan ma to ogromne znaczenie, wyczekują go z niecierpliwością. Chrześcijanie stanowią w Libanie około 40 procent ludności - większość z nich to maronici, którzy przyjęli imię od św. Marona Pustelnika, żyjącego w IV wieku. Utworzył on Katolicki Kościół Wschodni, nigdy nie odłączony od Kościoła rzymskiego.

- Na jakim etapie jest teraz realizacja filmu?
- Z Bejrutu pojechałem prosto do Gdańska i tam pracujemy przy montażu. Pod koniec sierpnia, w Warszawie, zostanie udźwiękowiony. Nagrany będzie w 4 wersjach językowych: po włosku, hiszpańsku, angielsku i francusku. Chcę jak najszybciej przygotować też wersję polską. Jest co robić, bo film będzie trwał ponad godzinę - ważne jest to, że maronici dali mi pełną swobodę działania. Gotowy film - 1000 egzemplarzy na DVD, z papieskim herbem - najpierw zawiozę do Rzymu. Stamtąd, już na pokładzie papieskiego samolotu, zostanie przewieziony do Libanu; otrzyma go najbliższe otoczenie Benedykta XVI, dziennikarze. Ja sam mam go osobiście wręczyć Ojcu Świętemu w nuncjaturze. Już sama świadomość tego i fakt, że w jakimś stopniu wpisuję się w historię Libanu sprawia, że to jeden z ważniejszych momentów mojego życia.

Rozmawiała BARBARA ROTTER-STANKIEWICZ 

Źródło: www.dziennikpolski24.pl
 

2 komentarze:

  1. Czy na dzień dzisiejszy ten film jest już dostępny i gdzie można go kupić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja odwiedzam te miejsca zawsze jak jestem w Libanie, książkę tą dostałam od siostry juz piszę zamówienia na: www.religijna.pl, trl 12 292 68 69, e- mail: klub@religijna.pl

      Usuń