"Jeśli otwierasz usta, słowa twoje winny być cenniejsze od milczenia"
przysłowie arabskie

niedziela, 16 maja 2010

Poznański teatr w Bejrucie

W czwartek będzie cyrk czyli poznański teatr
“Biuro Podróży“
w obozie palestyńs
kim Burj el Barajne
Poznański teatr Biuro Podróży przyjechał do Bejrutu ze swoją antywojenną sztuką “Carmen funabre”. Grupa zagrała dwa przedstawienia 29 i 30 października 2008 r. w palestyńskim obozie i na miejskim Corniche. W Burj el Barajne, w którym na jednym kilometrze kwadratowym mieszka 20 tysięcy osób w ubóstwie i beznadziei, bezdomnych od 60 lat, spotkały się dwa światy. Przyjrzały się sobie i stwierdziły, że niczym się nie różnią.


Zmiana rytmu codzienności

Na siedem dni, życie codzienne w Burj el Barajne zmieniło swój rytm. Późnopaździernikowego poranka do obozu wjechał minibus pełen jasnowłosych głów. Dziesięcioro ajeneb z nieznanych nikomu powodów zaczęło intensywnie kursować między szefem lokalnego domu kultury, sklepikiem z kawą i lokalnym warsztatem. Po co? Jak to? Odpowiedź na te pytania przyniosły dopiero nadchodzące dni:
-Będą robić cyrk.

Wszystko przez szczudła


Teatr Biuro Podróży jest teatrem silnie wizyjnym. Przedstawienia opierają się w dużym stopniu na ruchu, często z wykorzystaniem szczudeł, które powodują, że tworzony świat jest odrealniony. To nie klasyczny teatr z prostokątną sceną. To obraz. Dźwięk. Światła i wyobraźnia. Zanim zaczęto w ogóle mówić w obozie o “cyrku”, Polacy zamówili blachy i farby i rozpoczęli prace w warsztacie. Próbowali się “rozpraszać” poza wydzielony teren, wiec żeby utrzymać ich w jednej kupie – dla świętego spokoju i bezpieczeństwa- pokazano im milicje z kałasznikowami i powiedziano, że nie wolno się oddalać od miejsca zgrupowania. I nie wolno robić zdjęć.
Jarek: Pierwsze dwa dni byliśmy zszokowani. Tym jak wygląda obóz, poziomem biedy, posterunkami z samozwańczą armią na każdym kroku, karabinami w dłoniach dorosłych i karabinami plastikowymi w dłoniach dzieci. To na początku robi duże wrażenie. Obawialiśmy się, że nic może z tego nie wyjść, że ci ludzie nas nie wpuszczą do swojego świata, że Carmen Funabre tu, w tym świecie okaże się klapą.

Bo lubimy Bliski Wschód

Przyjechali do Burj el Barajne, bo po pierwsze byli ciekawi tego świata, po podroży z Carmen do Teheranu, a po drugie, za sprawą ich menadżerki, która spędziła w obozie kilka miesięcy pracując nad swoim projektem artystycznym i poznała tu ludzi.
Agata: Pamiętam, swoją pierwszą drogę busem z hotelu do obozu. Trochę się bałam, zwłaszcza, że koledzy cały czas żartowali, że co drugi samochód to samochód-pułapka. Nie chciałam na nic się nastawiać, ale już po drodze, widok czołgów i żołnierzy z bronią zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Urodziłam się w czasach, kiedy w Polsce nie było już czołgów na ulicach, więc zupełnie z takimi obrazami jestem nieoswojona, a potem wjechaliśmy, popatrzeliśmy na tych ludzi, oni popatrzyli na nas, jakiś uśmiech, pierwszy, drugi i potem już tak jakoś poszło...myślę, że to kwestia zaufania, człowieka do człowieka.
A potem już jakoś poszło...
Sześć dni zajęło zespołowi zbudowanie scenografii do spektaklu. Była zbyt ciężka by móc przewieść ją samolotem, więc aktorzy zdecydowali zrobić ją sami. Dwie wielkie wieże i brama, wejście do miasta, które z idyllicznej ostoi spokoju zamienia się w przestrzeń, w której nienawiść, wojna i śmierć zaczynają zbierać swoje żniwo. Na końcu zła czai się jednak nadzieja.
Jarek: Pierwsze dni były trudne. Chyba nikt tak naprawdę nie wiedział o co nam chodzi. Po co tu przyjechaliśmy i co spawamy całymi dniami w warsztacie. Złożyliśmy zamówienie, na zrobienie elementów sceny, ale w umówionym terminie nic nie było gotowe, więc zaczęliśmy pracować sami. A potem przyszła pomoc ze strony gospodarzy, w każdej, drobnej sprawie.
Przestrzeń spektaklu nieprzypadkowa: cmentarz po lewej, a vis a vis stary, podziurawiony śladami izraelskiej inwazji kilkupiętrowy parking w części zamieniony na fabrykę odpadów. Śmierdzi, ale ta ściana idealnie komponuje się ze scenografią.
Dzień jak co dzień
Jarek: Wpadliśmy w lokalny rytm czasu. Każdego dnia kierowca Samir, zawozi nas czystoteoretycznie na godzinę 9:30 do obozu. Realnie mamy co najmniej pół godzinny poślizg, a potem w obozie kawka, więc pracy nie zaczynamy przed 11-tą.
Łukasz: Mają tu najdziwniejszy sposób parzenia kawy jaki widziałem w całym swoim
życiu. Najpierw skondensowane mleko, potem gorąca woda a potem nescafe. Smakuje dobrze.
Pewnego dnia gospodarze z Burj zaprosili grupę na śniadanie. Niemiłosiernie głodni wstawili się o 9 w obozie. Po śniadaniu ani śladu. Około 10 brat Fadiego zabrał się za krojenie pomidorów i cebuli. O warunkach higienicznych nie ma co mówić.
Teatr: ...ale nic. Głodni czekaliśmy.o 11 pożarliśmy z naszymi gospodarzami stosy manaish z serem, zataarem i własnej roboty pikantnym nadzieniem z pomidorów i cebuli. Smakowało wybornie.
W miejscowym domu kultury Agata i Marta poprosiły o pomoc przy ręcznej produkcji informacji na plakatach.
- Trzeba napisać, że w czwartek odbędzie się tu, w obozie przedstawienie. O siódmej wieczorem.
  • Dobrze, już piszemy, ale że co się dokładnie odbędzie?- pyta szef domu kultury.
  • Przedstawienie, teatr.
- ...? cyrk?
Aktorki po gimnastyce słownej przeszukały z nadzieją słownik i jest, znalazły zagubione słowo. Masrah.
Właściciel skutera oplakatował obóz informacjami o przedstawieniu. Ktoś inny zrobił kopie na ksero i zaczął rozdawać ulotki. Tydzień po wyjeździe polaków plakat Carmen Funabre wisi dumnie obok plakatów Hamasu i Hezbollahu. Dziś są pamiątką po wizycie polaków. Wtedy jeszcze ciałem obcym.
I się zaczęło... dawanie
Mimo zakazów, aktorzy zaczęli z ciekawością wyciągać nosy poza narzucone im granice.W prowadzonym przez młodą, zdystansowaną do nich kobietę, aktorki kupiły buty i szale. Na odchodnym dziewczyna uśmiechała się przyjaźnie. Następnego dnia przyszły po jeszcze.
Dawanie zaczęło się od tego, że Marta weszła do obozowego sklepu z palestyńskimi souvenirami i mimo, że nic nie kupiła wyszła z niego z trzykolorowym paskiem do telefonu- dostałam prezencie- powiedziała. Następnego dnia w innym sklepie Jola dostała szal, który bardzo sie jej spodobał, a nie był na sprzedaż. Następnego dnia Marta też dostała szal, w prezencie. Sprzedawca Ali wprowadził zasadę: każdego dnia jedna rundka pepsi dla każdego za darmo.
Krystian: Ci ludzie niebywale dużo nam dają, nie chcąc niczego zamian. Są gościnni. Otwarci. Ciekawi naszego świata, rozumieją nas, często bez słów.
Łukasz: Po wspólnie spędzonym tygodniu wiemy jedno: niczym się od siebie nie różnimy.
Ali: Bardzo się z nimi zżyliśmy przez ten czas. Chociaż ich pojawienie się było dla nas zupełnym zaskoczeniem, szybko poczuliśmy się z nimi bardzo swobodnie.
Dwie godziny do przedstawienia, próba generalna
Jarek: baliśmy się czy w ogóle ktoś przyjdzie zobaczyć nasze przedstawienie, naszły nas wątpliwości czy to dobry pomysł przyjechać ze sztuką o wojnie do świata w którym wojna jest stanem zbyt dobrze znanym.
Milicjanci z opartymi o kolana karabinami popijając pepsi przyglądają się wyczynom na szczudłach. Obok nich panowie pykają argille a dzieci w bezruchu zaokrąglają oczy i opuszczają szczęki. Co poniektórych szczęściarzy, spośród tych którzy przyglądają się pracy aktorów w popołudniowym słońcu, siedząc na maskach samochodów czeka lekcja chodzenia na szczudłach. Ali przegania parkującego kierowcę: Nie wolno tu dziś się zatrzymywać, bo tu cyrk dziś wieczorem będzie. Kobiety w drodze na cmentarz odwracają z zaskoczeniem głowy.
Mieszkanka obozu: W życiu czegoś podobnego nie widziałam. Ale przyjdę zobaczyć, wszyscy, wszyscy przyjdą!
Finał
Przyszli wszyscy, spóźnieni o godzinę. Kobiety w lśniących, wyjściowych hizabah. Dorośli i dzieci. Gdy na scenie symbolicznie strzelano, widownia się śmiała. Gdy śmierć zbierała żniwa widownia buczała. Większość odebrała przedstawienie jako cyrk. I co z tego, skoro po jego zakończeniu zgodnie mówiono, że było ktir, ktir helu.
Następnego dnia, mały bus dowiózł najbardziej zżytych z zespołem mieszkańców obozu na Corniche. Przyszli po raz drugi obejrzeć swoich polskich przyjaciół. I w razie czego pomóc.

Dominika Płońska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz